Panie, Panowie i ci nie określeni...
W minioną niedzielę padła kolejna droga na Cimach - "Sny o Potędze" za VI.4/4+. I mimo, że w połowie to ciągle "splin", to po przejściu trudności splina, nie ma pełnego restu, a trudności ( dla mnie na poziomie 6.3) trzymają do samiutkiego końca. Nawet wąchając łańcuch nie byłem niczego jeszcze pewny.
Pokrótce: Pierwsze podejście z rozwieszaniem ekspresów kosztowało mnie ogrom siły i nawet trochę stresu, gdyż wszystkie wpinki są zajebiste, ale jak już wiszą ekspresy. To sprawiło, że przy drugim podejściu z zamiarem przejścia spaliło mnie jeszcze na trudnościach splina. I chyba odpuściłem to w głowie, przestałem wierzyć, że mogę "wytrzymać 20-metrowy ciąg.
Była trzecia wstawka, ostatnia. Wiedziałem to. Bez napinki, czysty trening, ale bez lipy.
No i kiedy przelazłem trudności splina i nie jako wbiłem już na dobre w wariant to z lekka zacząłem wierzyć ale bez przedwczesnej euforii która mogła mnie zgubić... Robiłem co się dało, żeby strzepnąć bułę (treningi murkowe były kluczowe:), walcząc o każdy metr. Będąc 1m od łańcucha traciłem każdy kilonewton siły na sekundę, nawet próbując resetować, czułem ze to koniec, że nie stać mnie na jeszcze 1, góra 2 ruchy do klamy wpinkowej. Szczerze nie wiem jak to się stało, że tego nie spierdoliłem. Ale po wpięciu do łańcucha z radości słyszano mnie chyba w skałach pod Krakowem :)
Nigdy w życiu, po żadnej drodze nie miałem takiej mega euforii!! Bez kitu, NIGDY wcześniej! :)
... i ta radość po wpięciu do łańcucha! :)
fot. Marcin K.
(dzieki :) )
-kuba-