niedziela, 17 listopada 2013

Czoberowy sezon:).

Cześć. Podobno jeśli sami o sobie nie napiszemy ,nikt o nas nie napisze, zgodnie z tą zasadą postanowiłem więc na cyfrowych łamach naszego bloga podsumować swój sezon. Zacznę od tego, że, jak większość z Was zapewne pamięta, poprzedni sezon dla mnie praktycznie nie istniał. W styczniu 2012 po niesławnej przygodzie z kółeczkiem nabawiłem się przepukliny pachwinowej i wspinanie się skończyło. W kwietniu operacja, potem totalne uziemienie i w końcu bolesne próby ruszania się na ścianie przez lato. Żeby było jeszcze przyjemniej, w listopadzie, kiedy miałem zacząć regularne treningi na 100 %, odezwały się inne moje problemy zdrowotne-znowu Rest na miesiąc i w efekcie ładowanie zacząłem w grudniu.
Na ścianie było ciężko, powrót do jakiejkolwiek przyzwoitej formy trwał ok. 2 miesiące. Bardzo pomógł mi Damian, który od lat jest moim (a teraz już naszym) trenerem i świetnym kumplem. Wspierał radą, dobrym słowem, humorem, rozładowywał napięcie, kiedy wkurw na własną słabość sięgał u mnie zenitu. Z tego miejsca dziękuję Ci Damianie bardzo-nie przesadzę ,jeśli powiem, że jesteś dla mnie inspiracją i to nie tylko na płaszczyźnie wspinania. Twoja wiara w ludzi, skromność i pogoda ducha to piękne cechy nie tylko wspinacza „ze starej szkoły”, ale przede wszystkim człowieka.
Dobra, tyle wzniosłościJ. Trening trwał sobie w najlepsze, kiedy w lutym przyplątała się pierwsza kontuzja-trok w serdecznym palcu prawej ręki nie ogarnął najwidoczniej mojej świeżo nabytej siły;). Załamki nie było, tylko tydzień restu ,lód, maść, potem plastrowanie i jazdaJ.
Wreszcie nadszedł upragniony sezon. Upragniony? Bałem się go jak cholera! Od kilku lat miałem poważne problemy z psychą w skałach, teraz doszedł jeszcze praktycznie nieprzewspinany zeszły rok. Czy nie będę się bał wyjść nad wpinkę? Czy w ogóle poczuję skałę? No i przede wszystkim- czy będę w stanie walczyć na drogach i powrócić do wspinania, jakie prezentowałem kilka lat temu?
Te pytania zniknęły w momencie, w którym dotknąłem naszego wapienia. Wtedy dopiero, po pierwszej rozgrzewkowej VI, uświadomiłem sobie, jak bardzo mi tego brakowało. Skał w słońcu, dreszczyku emocji przed wstawką, radości z sukcesów ,zaciśnięcia zębów i niepoddawania się po porażce, nawet jazdy samochodem, a w nim niekończących się rozmów, wiadomo o czym. Po paru wyjazdach zdałem sobie też sprawę ,że mam przyjemność jeździć w skały i ,mam nadzieję, stanowić element świetnej, zgranej ekipy przyjaciół i znajomych, w jaką przeistoczyliście się w czasie zeszłorocznych wyjazdów i treningów.
Pierwsze tygodnie wiosny nastroiły mnie optymistycznie. Co prawda na 3+/4 musiałem walczyć jak nigdy (Słoneczne Skały), ale WALCZYŁEM! Wreszcie! Czułem się psychicznie jak parę lat temu, w czasie mojego najlepszego wspinaczkowego lata. Teraz trzeba było tylko dać sobie czas. Powoli padały kolejne drogi oscylujące w okolicach VI.4 i czułem się coraz pewniej. W końcu nadszedł pamiętny dla mnie dzień w Podzamczu. Padła życiówka w stylu flash -   Kaszana Tasmana   VI.4+ ( w moim odczuciu max  4/4+),niedługo potem zaś przeszedłem na Soczewce drogę z przepiękną bańką -   Totalna Rozpusta VI.4-VI.5? (dla mnie niewycenialną) .Niestety, podczas wykonywania owej finałowej bańki , poczułem i usłyszałem, jak ,dla odmiany ,trok mojego lewego serdecznego odmawia posłuszeństwa. Drogę dokończyłem, ale na ziemi miałem ochotę położyć się i wyć-tym razem sprawa zdawała się wyglądać poważnie. W amoku chwilę później niemal zrzuciłem Damiana z Jego drogi – tak się zdarza ,kiedy asekurant myli pojęcia „blok” i „luz”…
Tydzień restu, minimalna poprawa i decyzja – pierdolę, wspinam się jak mogę. W efekcie następny miesiąc spędziłem niemal nie używając kontuzjowanego palca na chwytach. W tym stanie udało mi się pokonać jedną z ciekawszych i trudniejszych Vi.4 – Nie Ma Mocnych ,a także, dzięki namowie, a wręcz kopowi w dupę przez naszego kochanego trenejro, pierwszą VI.5 od dwóch lat – Kant FinansowyJ. Później było już tylko lepiej .Żar lał się z nieba na przemian z deszczem, Tomuś i Franek zaczęli dokazywać, dróżki padały – słowem, nadeszło latoJ.
Wspólny wyjazd nad wodę wspominam bardzo miło, mimo kilku nieporozumień i braku zgrania – musimy popracować nad tym elementemJ.
W sierpniu postanowiłem wykonać swój plan optimum – wyrównać życiówkę sprzed niemal 4 lat. Wybór rejonu pada na Okiennik, nieco zbyt popularny wśród dolansowanych Warszawiaków, ale trudno.  Podczas pracy nad drogą kilka razy niemal „obsrałem sobie zbroję” ze strachu, musiałem kupić dłuższą linę ,wystawiłem cierpliwość asekurującego mnie Maxa na ciężką próbę, ale też poznałem kilku nowych ludzi. W końcu, po 5 dniach prób pada Gloria Victis VI.5+/6 i już wiem, że mogę dużo.
W międzyczasie niepostrzeżenie na karkach zaczęliśmy odczuwać oddech jesieni. Wrzesień, zwykle piękny, w tym roku nas nie rozpieszczał, ale wspinać się dało. Obrałem kolejny cel- o nominalnie niższej wycenie , ale urodą, powagą i byciem-totalnie-nie-pode-mnie przewyższający Glorię znacząco.
Nie zapomnę walki na Kochanku. Przechodziłem na nim wszystkie fazy. Od „absolutnie nigdy tego nie zrobię” przy pierwszych wstawkach, przez hurra-optymizm i zachwyt nad pięknem każdego z przechwytów, po frustrację i brak motywacji do dalszych prób. Rzucałem butami, gorszyłem krzykiem i bluzgami mieszkańców okolicznych wiosek, dorobiłem się opinii niezrównoważonego psychicznie, nie mogłem zasnąć myśląc o przechwytach-wszystko dla tego kawałka skały. Że było warto, uświadomiłem sobie, na absolutnych odlotach robiąc górny bulder i resztkami sił wpinając się do zjazdowca. Nigdy jeszcze nie cieszyłem się tak z przejścia drogi. Bezlitośnie odsłoniła moje słabości, zmusiła do wiary w siebie, walki o każdy metr- nie sądzicie, że wspinanie czasem przypomina  życie w pigułce? W każdym razie dobrze, jeżeli po wszystkim następuje happy endJ. Uważam Kochanka z Oporowskiej za swoją życiówkę, mimo wyceny.
Końcówkę sezonu spędziłem walcząc z dwoma projektami, ale one są, mam nadzieję, melodią przyszłości.
Podsumowując- zabrakło niby tej” kropki nad i”, czyli VI.6. Mimo to, przeżyłem dotychczas najlepszy swój sezon skalny. Składały się na niego wyjazdy ze świetnymi ludźmi, dobra atmosfera, patrzenie, jak rosną nasze brzdące, walka i dobre przejścia. Na cyferkę jeszcze, jeśli Pan Bóg da, przyjdzie czas.  Tomek.

Wybrane przejścia:
Boskie Buenos Vi.3+/4 FL
Ślady Zębów Na Kaszance Vi.3+/4 RP
Mózgojeb VI.4 RP (zajebisty!)
Nie Ma Mocnych VI.4 RP
Kaszana Tasmana VI.4/4+ FL
Odcinek Dla Świnek VI.4+ RP
Blady Knif VI.4+ RP
Kazaczok VI.4+ RP
Totalna Rozpusta VI.4-VI.5 (?) RP
Kant Finansowy VI.5 RP
Władca Pierścieni VI.5 RP
Mustang VI.5 RP
Hektor VI.5 RP
Maratończyk VI.5/5+ RP
Kochanek z Oporowskiej VI.5+ RP
Gloria Victis VI.5+/6  RP






środa, 13 listopada 2013

Nogi ? Jakie nogi ?

Stopnie za małe, za śliskie ? Walić to ! Od dziś, od teraz - cały wspin na fakerach !!!


czwartek, 7 listopada 2013

Załadunek rozpoczęty...




Polecam artykuł "Szemranie" - bez podtextu - ot tak do poczytania przy zalewajce...
moralność we wspinaniu - wspinanie.pl